Bezrobocie, dzień 17
Rodzic odpowiedzialny, cz. 2 i mam nadzieję, że ostatnia.
Otwieram oko, ale tylko trochę, przeciągam się, za oknem jeszcze ciemno. Słyszę krzątaninę w kuchni. Myślałam, że Obywatel ogarnia poranną zmianę przy czajniku i postanowiłam kimnąć jeszcze 2 min. I nagle słyszę chrapanie. Chrapanie po mojej prawej. I to był Obywatel.
To jest takie uczucie, kiedy nagle uświadamiasz sobie rano, że to jednak nie sobota, a wtorek na przykład i pędzisz w podskokach do łazienki na siku (a właściwie po co? siku zrobię w robocie, nieumyte kły zamaskuję holsem, a bufet se bardziej psiknę psikaczem zamiast brać prysznic. Na przykład). Takie uczucie, jak kubeł zimnej wody, kiedy się tego absolutnie nie spodziewasz. Takie mocne zassanie powietrza w przypływie paniki. Kiedy nagle okazuje się, że Obywatel wcale nie parzy mi kawy, bo chrapie obok tak bardzo, że wciąga nosem kołdrę. Kiedy okazuje się, że tam w kuchni, przy czajniku krząta się moje dziecko i organizuje sobie śniadanie, bo matka uderza w kimono.
Mam takie coś w środku, pewnie wyssane z mlekiem matki, może jakoś wdrukowane, że jeśli jestem w domu i mam luksus łażenia pół dnia w dresach albo piżamie, to chcę młodym ułatwić, pousuwać spod zaspanych kończyn te mini kłody w postaci robienia sobie śnaidania i herbaty. Chociaż tyle mogę. I chcę. Jak nie śpię. Szefowa też mi serwowała śniadanka. I wcale mnie to w życiu dorosłym nie skrzywdziło. Nie jestem jakaś bardziej nieogarnięta i rozmemłana. Nie zachowuję się jak królewna.
Jak już, to jak księżniczka.