Ale co tam ząb.....
....jajca się zaczęły jak wróciłam od dentysty.
W całym tym pośpiechu związanym z wizytą u zębologa, w szybkim prysznicu i ubieraniu się, musiałam jeszcze zadbać o moje comiesięczne przypadłości kobiece. I nie, nie chciałam o tym pisać, ale jak opowiedziałam o tym zdarzeniu Dzidzi, to ona stwierdziła, że dlaczego nie? Moje wnuki będą miały ubaw. A ja doszłam do wniosku, że jak być totalnie szczerym, to gdzie indziej, jak nie tu?
To był piątek, ostatnie minuty przed wyjściem do dentysty, ostatni dzień okresu, a ja w pośpiechu zaaplikowałam sobie tampon i spokojnie ruszyłam na piłowanie zęba. Armagedon emocjonalny i huśtawka nastroju miała nadejść już kilka godzin później, jak po euforii związanej z widokiem naprawionego kła, nadeszło zwątpienie czy przed założeniem tampona wyjęłam poprzedniego? Ile razy słyszałam, że pośpiech złym doradcą, to nie zliczę. Ponad dwadzieścia lat bycia kobietą i taka sytuacja. Pierwsza w moim życiu. No ale też nie co miesiąc łamię sobie zęby, więc spotkał mnie strach. Ile ja się naczytałam o skutkach ubocznych pozostawienia ciała obcego w ciele, pominę.
Postanowiłam działać i obdzwoniłam wszyskich ginekologów w mieście. Nastały takie czasy, że wizyta u lekarza prywatnie nie jest przywilejem, a nieosiągalnym luksusem. Przynajmniej jeśli chodzi o terminy. Wolny okazał się termin u doktora M. w lutym. Zgroza. Zadzowniłam nawet do przychodni, żeby spróbować się zarejestrować do lekarza na NFZ (a wiadomo, że to badanie na odpierdol, a lekarze szorstcy i niemili). I wtedy wpadłam na jedną jeszcze przychodnie w moim miecie, która nie jest aż tak znana. Trafiła się wizyta w poniedziałek na godz. 14.40 i to tylko dzięki temu, że pani w rejestracji miała w sobie okruchy współczucia i chyba dobrego humoru. Poszłam.
Najpierw sekretarka lekarza, czy tam asystentka, zrobiła ze mną wywiad (wymieniłyśmy się informacjami na temat rozmiarów stóp naszych nastoletnich dzieci i popłynęłyśmy w tym wywiadzie tak, że zamiast mojego imienia w karcie, nadała mi imię Teresa), a potem juz trafiłam przed łaskawe oblicze pana doktora, który dopytywać zaczął o szczegóły wizyty. Wtedy do gabinetu wpadła ta asystentka i mówi, że zamiast Wu, wpisała Teresa! i żeby pan doktor poprawił, bo my się tak zagadałyśmy na wywiadzie przed badaniem..... No to pan doktor wziął w dłoń długopis i skreslił Teresa, a powyżej wpisał..... Teresa. O matko, panie doktorze, pan też się pomylil! I jeszcze widzę, że numer skierowania na cytologię przepisałam od innej pacjentki, zamiast nadać nowy! Patrzyłam na to z przerażeniem w oczach, bo wiadomo, że znam jedną taką Teresę, która kiedyś należała do rodziny i zdołałam tylko wykrztusić: no t teraz nie wiem czy to dobry znak, czy zły....ta pomyłka.....
doktor: no to jak to z tym tamponem jest? Zapomniala pani wyjąć czy sznureczek się urwał i nie mogła pani wyjąć? Jest ten tampon czy go nie ma?
ja: a skąd ja mam to wiedziec, jak ja już nic nie wiem.... zapomniałam o nim, wsiąkł czy gdzieś sobie poszedł....niech pan go odszuka!
Tampona nie było, ale okazało się, że jest mięśniak. Mały co prawda, ale do obserwacji.
I tak wyjaśniła się zagadka moich conocnych wizyt w wucecie na siku, bo mięśniak takie sobie miejsce wybrał, że uciska na pęcherz. Myślałam już, że to starość, a to jednak maleństwo (16 mm), które nagle pojawiło się w moim życiu. Śmiem przypuszczać (do czego głośno przyznałam się Dzidzi), że lekarz po mojej wizycie zrobił sobie na marginsie adnotację: uwaga, wariatka!
A po tym poniedziałku przyszła środa, kiedy miałam szczepienie trzecią dawką na covid. Też popołudniu. A wieczorem położyłam się spać i obudziłam sie znowu w środku nocy z potwornym bólem ramienia i treścią żołądka w gardle. Puszczałam pawie od 2 do 4 nad ranem, a o 5 miałam nastawione budzenie w tel do pracy. Okazało się, że w żłobku żniwo zbiera jelitówka, tylko rodzice skrzętnie i skrupulatnie to ukrywali.
Dzidzia mówi, że odgrażalam się, że porobię sobie badania na początku roku. I podobno idę jak burza.
Dentysta, ginekolog, szczepienie. Teraz kolej na okulistę, bo prawe oko przekazuje mi do głowy zamazany obraz, co bardzo irytuje. Co ja tam jeszcze mogę sobie za lekarzy powymyślać.....? Jak tak dalej pójdzie, to luty nie zdąży rozkwitnąć w kalendarzu, a ja trafię z rozpędu na badanie prostaty.