Bezrobocie, dzień 99.
Kiedy zaczynamy budowę? - wieczne pytanie Obywatela
o start inwestycji na działce, którą jest budowa domku, szamba, ogrodzenia.
Ściągnęłam na tel. aplikację do projektowania pomieszczeń i zaczęłam, wg schematu-projektu wykonanego przez małża mego, ustawiać meble, kwiatki i przyklejać tapety. Spędziłam tak cała niedzielę prawie, a i tak zdążyłam położyć podłogę, wstawić schody na piętro, zmywarkę, trzy okna.... a to tylko parter. a gdzie piętro? Zdaję sobie doskonale sprawę, że taka wizualizacja jest trochę o kant dupy rozbić, ale chodziło mi nie o dokładne odwzorowanie mojej wizji, a jedynie o to, że chciałam się ciut pczuć jakbym już była wewnątrz domku i oglądała puste ściany. Jestem wzrokowcem.
Pod wieczór, kiedy zmęczenie dało o sobie znać, a tapeta nie pasowała do kinkietu, zaczęłam utyskiwać na los, czym zwabiłam do siebie Obywatela. Zobaczył projekt, zobaczył, że to dopiero początek drogi i zakumał, że ta rozpierducha, którą planuje zacząć wpuszczając na działkę koparkę, to jest pikuś w porównaniu z wykończeniem.
Podrapał się po głowie i rzekł: Przeraża mnie to wszystko.
Próbowałam dociec czy jego przeraża to samo co mnie: za chiny ludowe nie mogłam dobrać (z dostępnych wzorów) dywanu do tapety, a tapety do rolet. W dodatku pod schodami na piętro miała stać ogromna donica z draceną, ale program nie zadziałał odpowiednio i dracenę ustawiał mi uparcie na schodach, a nie pod nimi. Zdążyłam tylko z grubsza umeblować łazienkę. I tyle. I jego to przeraziło? A co ja miałam powiedzieć?
Po dłuższych rozmowach wyłuskał, że nie obawia się wpuścić na działkę koparkę i wyrżnąć w ziemi krater, a boi się dobrać kolor tapicerek pod deseń na ścianie. Chociaż…..może jemu chodziło to, że zrobimy rozpierduchę, a potem zabraknie kasy? Ponoć nie. W poniedziałek składamy wniosek o dotację do budowy szamba. Tak się pięknie złożyło, że koniec końców będziemy musieli na to szambo wyłożyć około 400 zł. Tylko! Jesteśmy do przodu. Będzie na tapety, hyhy.
Wczoraj mieliśmy jechać na działkę, żeby dokonać nowych ustaleń. Jak na razie wykopaliśmy sporo krzaków, ścięliśmy kilka drzew, zostaje wykopanie korzeni i dokładne obmierzenie miejsca docelowego, w którym stanie domek. Ale tak się też składa, że od kilku dni powiedzenie o kwietniu sprawdza się co do joty. Do południa słońce, po obiedzie śnieg i wiatr. Niektórzy jednak jakby mają to w dupie. Pogodę w sensie. Szefową mam na myśli. Piszę do niej smsa, zdjęcie wysyłam, a ona mi odpisuje po dłuższym czasie, że Anka, nie zauważyłam, bo oglądam na YouTube o Krawczyku i nawet nie wiem, że deszcz padał, a mam pranie na balkonie.
Załatwię jej odwyk na oddziale. Terapię jakaś. I podrzucę w pakiecie wnuki. Niech siedzą. A tak w ogóle, to Szefowa broniła się przed smartfonem jak diabeł przed wodą święconą, a teraz śmiga lepiej niż Szef! Korzysta z aplikacji przeróżnych, z komunikatora, nauczyła się wysyłać i odbierać smsy, robić zdjęcia, korzysta z aparatu w telefonie, co jest dla mniej chyba całkiem ważne, bo do tej pory była zdana na aparat cyfrowy i nawet nie widziała zrobionych zdjęć, bo nie umiała sobie ich odtworzyć, a teraz wszystko ma w jednej płaskiej cegiełce i w dodatku w każdej chwili dostępnej. Obserwuje kanały kucharskie, wnętrzarskie, modowe, czyta ploteczki i mi potem opowiada, może zobaczyć na zdjęciu w gogle osobę, o której czyta, a której do tej pory nie widziała, puszcza sobie muzykę i nawet potrafi sobie głośno pośpiewać i zatańczyć! Wszystko z telefonem w dłoni. Przesyła mi linki zakupowe, bo ona sobie upatrzyła coś i coś i coś jeszcze i zapłać, a ja ci oddam kasę, bo przecież tego akurat nie mogę zrobić. Nie mogę płacić przez tel. i dzięki booooooga, bo strach się bać co by to było. Haul zakupowy na Alejach co sobota. Patrzę na nią i widzę, jak ją cieszy to okienko na świat, te możliwości. Ciekawe czy i ona widzi ile by sobie odebrała, gdyby uparcie tkwiła przy telefonie dla seniorów z dużymi klawiszami i małym wyświetlaczem. Co prawda nie może już zwracać mi uwagi na to, że pozwalam dzieciom za długo siedzieć przed komputerem i telefonem. Widzę, że chyba ciut odżyła. Że jakaś taka radość w niej, więcej kolorów jakby.
Właśnie. Zmarł Krzysztof Krawczyk.
Schodziłam ostatnio do piwnicy z Janem po coś. Szukając, przerzucając pudła, trafiłam na cztery zeszyty, które okazały się moimi pamiętnikami z lat 96-98.
Ocho! – pomyślałam – teraz nareszcie rozwiążemy odwieczny problem, czyli spór z Obywatelem o to, czy poznaliśmy się 98 czy 99 roku.
Ułożyłam zeszyty chronologicznie i zaczęłam czytać. W międzyczasie zatarła się chęć rozwiązania tej zagadki, bo na plan pierwszy wyszedł obraz dziewczyny, którą kiedyś byłam.
Pisałam nawet wiersze, które teraz ominęłam i skupiłam się na moim ówczesnym życiu.
Czytałam o dziewczynie, która walczyła z depresją czarną jak otchłań. Ta choroba mnie pożarła, pochłonęła. Dostałam od niej solidny wpierdol i mało brakowało, a skończyło by się tak, że w ogóle by się skończyło. Potem czytałam o mojej walce z rodzicami, z którymi w pewnym momencie przestaliśmy się bardzo szanować. Dalej było o walce Szefowej o mnie. Zawstydziło mnie to, w jaki sposób ją traktowałam, jak się do siebie odnosiłyśmy. Teraz wiem, że to był etap, który obie musiałyśmy przejść, ale wtedy…..
Najbardziej jednak uderzyło mnie to, o czym w ogóle nie pamiętam dzisiaj, a dotyczyło mojego brata. Tęskniłam za nim permanentnie. Ciągle, bez przerwy. Wspólne wyjścia, bo takie się wydarzały, były dla mnie świętem. Ta tęsknota za nim przewijała się przez wszystkie cztery zeszyty, aż w końcu się urwała. Pisałam dzień za dniem i dzień za dniem odliczałam ostatnie doby do jego wyprowadzki z domu. Do jego ślubu z dziewczyną, której nigdy nie lubiłam i chyba z wzajemnością. Ona robiła dobrą minę do złej gry, bo wypadało. A potem zabrała go do siebie i nie musiała już udawać. Ja nie udawałam nigdy, chociaż były i dobre momenty, kiedy się razem śmiałyśmy nawet. To zwykle bywalo wtedy, kiedy byłyśmy na bani po jakimś grillu. Ale tak naprawdę ona nie interesowała się mną, a ja nią. Mojego brata pochłonęło życie osobiste, a ja zostałam sama. Do momentu, kiedy pojawił się Obywatel.
Ale zanim się pojawił, to przez moje życie przewinęła się lawina niekoniecznie dobrych znajomości, które popchnęły mnie w stronę całonocnych imprez i nielegalnych używek.
Rodzice byli przeciwni mojemu związkowi z Obywatelem, a koniec końców okazało się, że to była jedna z trafniejszych decyzji w moim życiu, by związać z nim swoją przyszłość.
Kochałam brata miłością taką, że mogłabym go pożreć. Ale nigdy mu o tym nie powiedziałam. Był dla mnie bardzo ważną osobą.
Zanim poznałam Obywatela, byłam w dziwnym związku z mężczyzną, który chciał czegoś, czego nie chciałam ja. Nie mieliśmy wspólnej wizji związku i skończyło się tak, że mimo iż był moim jedynym przyjacielem, zerwałam gwałtownie tę znajomość. Podobnie całkiem potem potoczyła się moja relacja z bratem. Jednym krótkim cięciem przerwałam swoją ogromną tęsknotę i urwałam kontakt. Mam tak, że jak podejmę decyzję, to tylko jeden raz. To zwykle okrutnie boli, ale nie reanimuję relacji już nigdy potem.
Odkąd jest pandemia i moje chłopaki spędzają czas przy komputerze, oddalili się od siebie. Zauważyłam, że nawet swój czas wolny spędzają z dala od drugiego. To mnie zaczęło gnieść. Przy obiedzie, nagle, zaczęłam im w skrócie opowiadać o tym, że nie ma już relacji między mną, a moim bratem i że to nie jest do naprawienia. Że nie chcę, by i oni się od siebie oddalili. Ze od wieluuuuu wieluuuuu lat żyję jak jedynaczka i że musiałam się do tego przyzwyczaić, ale im jestem starsza, tym bardziej boję się o to, że moim rodzice odejdą, a moje drogi z bratem znikną zupełnie, bo nie będziemy się już nawet widywać okazjonalnie na działce u rodziców, w przelocie. Że nadejdzie dzień, kiedy i oni zostaną sami. Że teraz jest czas, by zadbać o to kim dla siebie są. Słuchali mnie uważnie, a po obiedzie Gustaw poszedł do pokoju Jana i razem grali w jakąś grę. Po kilku dniach powtórzył zabieg i znowu razem grali u Jana w pokoju.
Dzisiaj weszłam do Jana i zapytałam kiedy ostatni raz zapukałeś do pokoju Gustaw, by zapytać go czy ma dla Ciebie czas? Może nawet by nie miał, to też jest ok. nie o to chodzi. Chodzi o to, że nie wykonałeś ani razu od tamtej rozmowy takiego gestu. Zastanowiłeś się jak może to odebrać Gustaw?
Zostawiłam go z tym pytaniem. Jan to mądry dzieciak. Byle nie tak uparty jak jego matka. Jego matka potrafi palić za sobą mosty. I chociaż zdarza się to raz na 20 lat, to zabieg taki jest nieodwracalny. Wszystko przepada.
p.s. z Obywatelem nie znaliśmy się w 1998 roku.
Wchodzę do pokoju Jana obejrzeć Fakty o 19.00, a że mam jeszcze kilka minut, bo reklamy, to rzucam okiem na komputer Jana. Na laptopa, który stoi otwarty na biurku. Patrzę na tapetę na pulpicie.
ja: o jaka fajna ta tapeta. To gwiazda jakaś...ta, no... Dawida?
Jan: nie. Dawida to ma sześć tych no...tych wystających.... No składa się z dwóch trójkątów.
ja: a ta ma pięć.
Jan: tak. Pięć. To pentagram. Symbol szatana! Hhahaha
Uhm. Pentagram opleciony kwiatkami.
Ja nie wiem co mam tym myśleć, ale po dwugodzinnej rozmowie tel. z Magdą o jej przyjaciółce i dzieciach tej przyjaciólki i problemach, które te dzieci robią swojej matce, to ja wolę już problem (ale jaki problem, kaman....) widzieć z grafice przedstawiającej gwiazdeczkę oplecioną kwiatkami, a nie w suszarni na marihuanę na strychu.
P. S. Ok 2 nad ranem podobno padał deszcz.
Jeszcze.
Jeszcze dzień 82, bo za chwilę północ.
Wyszłam z Kluską na ostatni spacer i oficjalnie, sama dla siebie, odtrąbić mogę wiosnę.
Lekki i ciepły wiatr przyniósł mi zapach rozoranej, rozpulchnionej gleby. Jakby trawa się właśnie zaczęła przebijać, rosnąć. Jakby ktoś powietrze nasączył lekkim zapachem świeżego ogórka. Pachniało jak przed burzą. Nie jak PO, ale jak PRZED. To charakterystyczny zapach, którym uwielbiam się zaciągać.
Jeśli zachoruję na covid i choroba zabierze mi zmysł węchu, to będzie dla mnie prawdziwa tragedia.