Bezrobocie, dzien 122.
To będzie wpis bez sensu, ładu i składu, ale jakże znaczący.
Mialam trzy sny w jednym. Sen poklatkowy. W pierwszym ujęciu śniłam, że stoję w kolejce do okienka, a przede mną stoi Szelągowska zalana w trzy dupy i chichocze jak siuśmajta. Może to ostrzeżenie przed wykonaniem tego remont dużego pokoju, co to mam go w planach?
W drugim ujęciu też stałam. Stałam na jakiejś polanie? Na wale raczej. Widziałam siebie od tyłu. Miałam rozpuszczone włosy i ubrana bylam w sukienkę, której aktualnie nie mogę opchnąć na vinted. Taka tam. Dluga w kratę. Patrzyłam przed siebie, a z wału rozciągał się piekny widok po horyzont i przedstawiał same bujne trawy. Wiało, mocno wiało w tym drugim ujęciu i widzialam płomień ognia niesiony przez wiatr. Płomień nie mógł podpalić traw, bo nie były suche, a soczyście zielone. Widziałam jak płomień unosi się i opada, zakręca i znowu unosi się i opada. A całość przedstawiona była jak w animacji. Jakby malowana farbami. I znowu....czy był to sen o tym, żeby nie igrać z farbami? Malowanie ścian w pokoju nie chu chu? Zły pomysł?
W trzecim ujęciu byłam znowu pracownikiem instytucji państwowej i niańczyłam do snu sól tej ziemi, nadzieję na lepszą przyszłość i godną emeryturę dla emerytów. Czyli najmłodszych przedszkolaków kładłam na leżaki. Nie mam pomysłu na interpretację. Za to Obywatel ma: a mnie się śnił pogrzeb. Staliśmy nad grobem - chlopaki, ty i ja. I ksiądz. Ksiądz nagle mówi, że może coś zaśpiewajmy. I nagle ty wyskakujesz CHWAAAAŁA NA WYSOKOŚCI, CHWAAAAAŁA NA WYSOKOŚCI, A-PO-KOJ...NA-ZIE-MI!
No to idę wybierać farbę.