Zmiany jakieś? Ki diabeł?
Początkowa panika spowodowana przeświadczeniem, że mogę być w ciąży, ulotniła się jak hel z balonika w momencie, kiedy jednak okazało się, że w ciąży nie jestem.
Ale to, co zaszło w mojej głowie....przyniosło mi nadzieję na to, że w końcu w moim życiu coś się ruszy. Nie lamentowalam, nie biadoliłam, a wzięłam na klatę spokój. Pomyślałam, że jakbym byla w ciąży, to bym była w ciąży, a nie w zaświatach z powodu na przykład Omikrona - zmutowanej wersji covid.
To mi ciut ustawiło w głowie i przełożyłam to na pracę. Na życie. I na to, że porą ruszyć dupę i zacząć coś robić. Starzeję się, życie płynie, a ja wciąż stoję w miejscu. Nie tworzę swoich małych rzeczy, nie uwieczniam nic na fotografiach, a przeciez tak bardzo za tym tęsknię.
Jestem chyba umęczona pracą. Nie dziećmi, a tym, że zostałam sama na placu boju jako osoba, która posiada odpowiednie wykształcenie i teraz słyszę non stop od pani Agnieszki, że "proszę wrócić na salę do dzieci" ilekroć z niej wyjdę. Jestem zmeczona hałasem, płaczem i piskami, a wiem, że one są naturalną sprawą przy małych dzieciach. Nienaturalne jest to, że jestem 7 z 8h pracy wciąż na sali z dziećmi i nie mam chwili na złapanie oddechu. Matki w domach z 1, 2 czy 4 dzieci są umęczone po pachy po 8h, a ja w pracy mam tych dzieci 16-21. Niby mam pomóc nauczyciela w postaci Dagmary, ale umówmy się, dziewczyna z 4cm pazurami, pracującą na 3/4 etatu, migająca się w gruncie rzeczy od obowiązków pielęgnacyjnych czy edukacyjnych, nie jest absolutnie żadna pomocą.
W dodatku wlascicielka żłobka zaczyna szukać zaczepki i widzę, że stara się mnie sprowokować do jakiejś dyskusji czy jakiegoś wybuchu, na którego końcu będzie mogła powiedzieć, że to ona jest szefową i mam robić to, co mi każe. A że jej się prowokacja wciąż nie udaje (ale jednak zawzięta i nie ustaje w boju), to zaczynam u niej widzieć pierwsze symptomy frustracji.
Zaczyna wycinać, w jej mniemaniu, numery dokrecajace śrubę i na przykład przelała na konto pensje, a nie przelała premii, którą wypracowałam. Może jeszcze przeleje przed świętami, ale śmiem wątpić. Nie zapytam jej jednak o pieniądze, bo raz, że to nie w moim stylu, a dwa, nie po to pracuje, żeby bic się o 2 stówy. Jedyna rzecz, która mogę zrobić, to dopasować swój poziom pracy do wypłaty. Ale znowu....to nie w moim stylu. Takie życie.
Nie martwię się jednak pracą, chociaż może powinnam, bo to już półmetek. Postanowilam za to zaopiekować się sobą w różnych aspektach mojego życia. Fizycznym, duchowym, twórczości kreatywnej. Chcę w końcu zacząć działać i ta potrzeba jest coraz bardziej odczuwalna. Czuję ją jak ciszę na morzu przed sztormem, jak pryszcza, którego jeszcze nie ma, ale wiesz, że za dwa dni będzie cudownie odznaczał się na czole.
Nabrzmiewa ta potrzeba zmiany. Czuję to coraz mocniej. Czuję, że w końcu ruszę. Po dekadzie zastoju w końcu zrobię krok do przodu. Ale nie spieszę się. Czekałam bardzo długo i cierpliwie. Poczekam jeszcze odrobinę. Ale to vedzie szybciej niż później.
Dodaj komentarz