24 lata temu....
24 lata temu (chociaż data początkowa wciąż czasami jest kwestią sporną) umówiłam się z Obywatelem, że jesteśmy sobie na wyłączność i od tamtego dnia (a był piątek, impreza zakrapiana z pizzą w tle) mamy przywilej chodzenia za rękę, z czego non stop korzystamy.
24 lata. Ja nie mogę…. Cudowna podróż, piękny czas, wspomnienia, wspólna historia bardzo kolorowa, wypracowane wspólne gesty, spojrzenia, które starczą za wszystkie słowa.
Mam bardzo dobre małżeństwo. Mam Obywatela przy boku. Kiedyś bałam się używać takich słów, ale myślę, że powinnam te obawy odsunąć na bok, bo były podyktowane drobnymi konfliktami i docieraniem się. Ale zarówno konflikty, jak i docieranie się w przeróżnych kwestiach, były za nami i są wciąż przed nami, więc nie można tego co czuję, zakotwiczyć w czasie. Ale można to nazwać. Trzeba nawet. Ja mam potrzebę i chęć nazwania, dookreślenia, uściślenia. To mi da spokój. Obywatel jest moim przyjacielem. Moją podporą, chociaż czasem wkurza mnie niemożebnie, ale ja jego również, więc remis. Jest moją największą miłością. Ostoją. Moim portem. Azymutem. Adresatem moich trosk i lęków, ale przede wszystkim adresatem ciepłych i troskliwych myśli i uczuć, potoku miłości i zaufania. Jest moim domem. Oby to się nigdy nie zmieniło. Ale żeby się nie zmieniło, musimy wspólnie nad tym pracować, co nie jest czasem łatwe. Ale łatwiej jest wkładać trud we dwoje, niż w pojedynkę.
Dobre jest to życie, jak się ma obok przyjaciela. Człowieka, któremu można oddać duszę i ciało bez obaw. Może to i górnolotnie brzmi, może patetycznie jakoś, ale Obywatel pisze ze mną mapę. Naszą piękną historię. Nie wiem jakie spojrzenie na to ma on sam, ale czuję, że bardzo podobne. Bardzo.
A z takich domowych, przyziemnych, zwykłych – niezwykłych spraw, trzeba mi odnotować, że życie płynie spokojnie (mimo tych zawirowań z moją pracą i zdrowiem ostatnio), ale z małymi zwrotami akcji. Na przykład mój syn starszy. Funduje mi takie niespodzianki, że oznajmia, że w dniu jutrzejszym nie idzie do szkoły, bo nie (a ja pozwalam, bo tak. Bo ma dobre oceny i ma do mnie zaufanie i mówi mi, że nie idzie do szkoły, zamiast na przykład siedzieć na wagarach w krzakach z fajką i winem), a jak przychodzi jutro, to wstaje rano i zmienia zdanie. I wtedy pędem produkuję kanapki do szkoły, bo książę zmienił zdanie! Ale tam. Co tam. Ma wybór? Korzysta z niego? No.
Muszę wrócić na chwilę jeszcze do tej naszej dzisiejszej rocznicy. Bo nasi synowie wpisują się w tę wspólną, Obywatela i moją, podróż przez życie i dopełniają ją dokumentnie, idealnie, kompletnie. Są cudowni. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być inaczej.
Jest w punkt.
A co do upływu czasu, który dzisiaj na krótki moment zwolnił, by go celebrować od środka….. od jakichś 2-4 lat (a w ostatnich miesiącach szczególnie) dostrzegam upływ czasu, który widoczny jest na moim ciele. Masa siwych włosów, zmarszczki, bardziej przesuszona skóra, bardziej wiotka niż te 20 lat temu…niż te 10 lat temu! Patrzę na swoje ciało i dostrzegam jego piękno. Widzę jego moc i siłę. Widzę też, że od jakiegoś czasu muszę szczególnie o nie zadbać, dopieścić. Wklepać kremy, balsamy, oleje w końcówki włosów, krem w dłonie. Moje ciało mówi mi, że zwalnia i że ja mam sobie głowę nastroić do tego tempa. Starsi ode mnie ludzie mówią mi, że a gdzie tam!, co to za gadanie!, jaka starość? A ja wiem swoje. Słucham ciała. Wiem, że forsowanie się, że stawianie sił nad możliwości już za mną. Starość rozpoczyna się w chwili narodzin, tylko jest do niej dłuższa droga. Aktualnie jestem mniej więcej w połowie tej drogi i zamierzam oszczędzać ciało, żeby uruchomić bezpieczne rezerwy za kilkanaście lat, jak będą – mam wielką nadzieję – wnuki. Z trwogą patrzę czasem na Obywatela, który momentami nie uwzględnia tej opcji w swoim życiu. Opcji oszczędzania sił. A chcę przecież z nim długo, bardzo długo spacerować w tym życiu za rękę. Korzystać z możliwości, którą daliśmy sobie 24 lata temu.
Dodaj komentarz